Tak mówią. Pojechaliśmy sprawdzić, czy naprawdę zwala z nóg.
– Targ w Otavalo codziennie jest ogromny. A w sobotę – gigantyczny! Będziecie mogli sobie nawet kupić świniaczka – żartuje nasz ekwadorski znajomy Miguel. Obok targu rzemiosła, z którego miasto słynie w całej Ameryce Południowej, w sobotę jest też żywy targ – na sprzedaż kury, świnie, kaczory i inne takie.
Amerykanie, których poznajemy na trasie, są bardzo rozżaleni, że nie udało im się zobaczyć tej menażerii. Kilka tygodni temu na północ od Quito było małe trzęsienie ziemi i obsunęła się droga, pół dnia spędzili więc na objazdach i na zwierzaki się spóźnili.
Nam, dzieciom Knurowa i Ochojna, świnie nie dziwne. Rankiem wybieramy się więc prosto na targ rzemiosła. Podnieceni (no, przynajmniej jedno z nas). Między stoiskami uwijają się Indianki w czarnych długich spódnicach, przewiązanych w pasie kolorową taśmą. – To, żeby kieca mi nie spadła – żartuje starsza pani i próbuje mi taki uroczy pas sprzedać.
Do kompletu jeszcze biała koszula z anielsko rozszerzającymi się rękawami, krótki naszyjnik ze złotych (w kolorze lub materii) koralików i takież kolczyki. Włosy czarne, ściśnięte kolejną kolorową taśmą. Trochę tak jak koniom przed występem w ujeżdżeniu.
Indianie z Otavalo są najbardziej wpływową społecznością indiańską w Ekwadorze. Dzięki wyrobom tekstylnym osiągnęli stosunkowo dobry, jak na Indian, status materialny – niektórzy mają hotele, jeżdżą jeepami, wyjeżdżają handlować za granicę. To w innych częściach Ekwadoru i większości krajów Ameryki Łacińskiej rzadkość.
Przebijają się nawet do polityki – w 2000 roku Mario Conejo Maldonado został pierwszym w historii Ekwadoru Indianinem, który objął stanowisko alkalda, prezydenta miasta (wybrano go potem jeszcze dwa razy). Miasto leży na północ od Quito u stóp trzech wulkanów: Cotoacachi, Imbabura i Mojanda.
Kolorowy targ jest jedną z trzech, obok Galapagos i Środka Świata, najbardziej odwiedzanych atrakcji Ekwadoru. Od 1970 roku organizowany jest na Plaza de Ponchos. Do kupienia: swetry z lamy, paski, makatki, szale z alpaki, srebrne naszyjniki i koralików bez liku. Przyglądamy się szwom – produkcja może nie masowa, ale maszynowa. Tu i ówdzie jakaś sprzedawczyni dzierga czapeczki na szydełku, ale większość produktów, które mają na sprzedaż, to nie ich ręki dzieło.
Jedne stanowiska podobne do drugich. Tylko jeden pan sprzedaje produkt nietypowy – własnoręcznie wykonane malunki zwierząt na ptasich piórach. Najbardziej oryginalna okazuje się być biżuteria z makramy, woskowanych nici, którą jak Ameryka długa i szeroka robią i sprzedają co zdolniejsi backpackerzy.