LookInto Americas

Lucha libre. Gimnastyka superbohaterów

Noszą maski i peleryny. Potrafią latać i spektakularnie się prać. W Meksyku mają tysiące fanów.

Noszą maski i peleryny. Potrafią latać i spektakularnie się prać. W Meksyku mają tysiące fanów.

Alberto i Carlos jako 8-letni chłopcy każdy sobotni wieczór i niedzielny poranek spędzali wgapieni w ekran telewizora. Z zapartym tchem śledzili każdy ruch swoich ulubionych zawodników lucha libre – meksykańskiej wersji wrestlingu. Zamaskowani, tajemniczy, umięśnieni. Wydawało im się, że biją się na śmierć i życie, jak Spiderman lub Batman. Kiedy przegrywali, chłopcy wybuchali płaczem.

– Oczywiście, że biją się na niby. Nie można patrzeć na lucha libre jak na bokserską walkę. Jest jak spektakl teatralny, widowisko albo film – tam też nie mordują się i nie kochają naprawdę – tłumaczy 30-letni Alberto. Według jego własnej definicji lucha libre to „udawanie brutalna gimnastyka”.

Dziś jego dwa lata młodszy brat Carlos chodzi na mecz dwa razy do roku, dla tradycji – na święto największego meksykańskiego związku wrestlingu El Consejo Mundial de Lucha Libre i rocznicę urodzin jej założyciela.  – 80% meksykanów nie znosi lucha libre, a 20% – uwielbia – mówi. Alberto należy do tych 20%. Na arenie spędza każdy piątkowy wieczór. Razem idziemy zobaczyć wtorkowy, mniej spektakularny i krótszy show.

Przed areną mnóstwo stoisk z maskami – bywalcy doskonale się orientują, która należy do Mister Niebla (Pana Mgły), El Misterioso (Tajemniczego) czy Tritona. Tożsamość zawodnika powinna pozostać nieznana, podobnie jak każdego prawdziwego superbohatera. Dlatego maska jest jego najważniejszym atrybutem. Do tego obcisłe spodnie z gumy w pasujących kolorach. I określona muzyka, przy akompaniamencie której wkracza na ring.

Zawodnicy ustawiają się w przeciwległych narożnikach. Jak w każdej bajce, tu też są dobrzy i źli. Drużyna zwykle składa się z trzech wrestlerów. Przed walką wypinają klatę do publiczności i oczekują braw. Zrzucają dodatkowe atrybuty – wielkie sombrero, pelerynę czarownika czy kowbojskie spodnie. Naoliwione torsy i ściśnięte strojem pośladki przywodzą nam na myśl striptizerów.

– Każdy zawodnik zna podstawowe ruchy. Są jak profesjonalni muzycy – jeśli weźmiesz kilku i każesz im zagrać popularny utwór, choć widzą się pierwszy raz na oczy, dadzą świetny pokaz. Wrestlerzy muszą ze sobą współpracować. Spektakularne figury, loty, uderzenia nie byłyby inaczej możliwe – tłumaczy Alberto z pasją. Rzeczywiście zawodnicy podnoszą się na różne sposoby, po czym z hukiem rzucają ciałem przewodnika o ring. Skaczą sobie na brzuchy wybijając się z narożników, czasem po drodze zdążą zrobić salto. Muszą umieć świetnie spadać.

Alberto wulgarnymi okrzykami dodaje animuszu „dobrym” i przeklina „złych”. – Według regulaminu nie wolno kląć. Ale lucha libre nie istnieje bez wulgaryzmów – śmieje się. Na jego doping nasi sąsiedzi reagują śmiechem i brawami.

Walka między dwoma drużynami według scenariusza najczęściej trwa trzy rundy. Jedną wygrywają „dobrzy”, drugą „źli” lub odwrotnie. Trzecia jest decydująca. – Wynik jest wcześniej ustalony. Ale to, jak do niego dojdą, jakie ruchy i triki pokażą – nie – mówi Alberto. Każdą rundę ogłaszają, jakże by inaczej, panie w skąpych strojach i kozakach. Widowisko przypomina nam trochę grę komputerową. Niektórzy zawodnicy mają nawet swoje specjalne „ruchy” jak w Mortal Combat.

Walkę można przegrać na trzy sposoby – zawodnik się poddaje, odgrywa ból i macha rękami, leży na podłodze plecami aż sędzia doliczy do trzech lub przez dyskwalifikację. – Tu możliwości jest wiele. Dyskwalifikacja grozi za wmieszanie się osób spoza drużyny do gry, przebywanie zawodników poza ringiem, uderzenie w jądra czy ściągnięcie przeciwnikowi maski – wylicza Alberto. Zawodnicy mogą się też wyzwać na specjalny pojedynek o maskę – w wyniku takiej walki jeden z nich traci ją na zawsze. Jeśli nie mają już maski – mogą postawić na szali swoje włosy. W ostatnią niedzielę na arenie ogolono jedną z zawodniczek.

Po spektaklu spotykamy grupę regularnych bywalców. Alberto każe nam założyć maski i odegrać kilka „ruchów”. Wszyscy klaszczą. Jest rozczarowany, że nie chcemy kupić nic na pamiątkę.

x Close

Like Us On Facebook