LookInto Americas

Gdzie turysta nie chadza. Utila alternatywnie

Nie mogliśmy się zdecydować, czy zrobić kurs nurkowania, czy nie. Najpierw wypożyczyliśmy więc rowery, a potem – kajaki.

Nie mogliśmy się zdecydować, czy zrobić kurs nurkowania, czy nie. Najpierw wypożyczyliśmy więc rowery, a potem – kajaki.

Na rowerach zjeździliśmy wschodnią część wyspy. Po drodze wstąpiliśmy z wizytą do niezrównoważonej kapucynki i Anglika dewelopera. Ta pierwsza rzuca się na ludzi niespodziewanie z odległości kilku metrów i gryzie. Ten drugi uśmiecha się szeroko i proponuje nam zakup domu z czterema sypialniami z widokiem na rafę za 650 tys. dolarów. Wspólnik poszukiwany.

Próbowaliśmy podjechać pod jedyne na wyspie wzgórze, które widać z daleka, niestety wyboista droga pełna wyschniętych koralowców zawiodła nas w bananowy las. Jadąc przy plaży mieliśmy okazję podziwiać nieturystyczną część wyspy. Cały brzeg szorstki, dziki, pełen koralowców o różnorodnej strukturze. I, niestety, śmieci. Stare japonki, crocksy, butelki, puszki, plastikowe talerzyki. Turysta tu nie zagląda, sprzątać nie warto.

Pośrodku wyspy jest laguna. Błotniste podłoże sprawia, że wydaje się prawie czarna, do wody skaczą więc tylko Karibowie. – Mami, tylko nie próbuj tego robić! – gorączkuje się postawna czarnoskóra mieszkanka Karaibów, kiedy pytam czy możemy wrócić opływając wyspę. Mówi śpiewnym angielskim wprost z jamajskiej piosenki. – Porwie cię prąd i nie wrócisz za tydzień! Nie próbuj, mami, o nie. Nikt cię tam nie usłyszy!

Z laguny na drugą stronę wysypy można przepłynąć kanałem pośród lasu drzew mangrowych – jedynych drzew, które rosną w słonej wodzie. Wypuszczają korzenie wprost z gałęzi, przez co wyglądają, jakby dokądś szły. Trochę jak pająki albo pajęczyny, ich konary tworzą gęsto splecioną sieć. Wydaje się, ze nocą ożywają i chichoczą jak stare wiedźmy.

Kanał ten wykopali ludzie, jest więc niezwykle płytki, a woda w nim – bardzo gorąca. Na korzeniach drzew mangrowych wygrzewają się czerwono-granatowe raki. Gdy tylko słyszą plusk wioseł, cofają się przerażone. Nad głowami przelatują nam białe czaplowate ptaki. Podczas trzygodzinnej wycieczki spotykamy tylko trzy osoby. Pana, który z lasu wyciąga uschnięte konary drzew. Popołudniu wraca z wypełnioną nimi łodzią. Ściąga koszulkę. Na plecach skrzą się krople potu, każdy mięsień drga.

U wyjścia kanału krążą dwaj rybacy. Odpływają. Napawamy się wąskim paskiem białej plaży, która należy teraz tylko do nas. Na brzegu widać, jak muszle zamieniają się w piasek. Najbliżej wody okruchy są największe, im dalej w ląd, tym drobniejsze. Woda na płyciźnie też jest gorąca. Na dnie trawa z wodorostów i malutkie krabiki w spiralnych muszlach. Kiedy chodzą, muszla buja się na prawo i lewo. Nie wygląda na wygodną. Już chyba nam lepiej z plecakami.

Musimy wrócić, by popłynąć jeszcze na malutkie karaibskie wysepki i wykąpać się z waleniem – niedaleko mają tu swoją stałą bazę. Szukamy towarzyszy do sześcioosobowej motorówki, ktoś chętny?

x Close

Like Us On Facebook