Europejczycy się nie kąpią, są zazdrośni i nie jedzą groszku. Półprawdy o naszym wolontariacie w kolumbijskiej szkole.
1. Sardynki
Do szkoły jedziemy pościskani w czwórkę na tylnym siedzeniu. Najpierw wsiada pozer Julian. Ściska z miłością swojego smartfona – nie wiadomo, czy dlatego, że ubrał mu dziś żółty kubraczek, czy dlatego, że pisze słodkie smsy do ukochanej dwie klasy wyżej. W telefonie ma ją zapisaną „Miłość mojego życia” (I dwa serduszka. Czemu dwa?). „Jak się obudziłaś?” – pisze. „- Dobrze. Kocham cię jak stąd do gwiazd” – odpisuje.
Potem dosiada się Nicolas, wesoły cwaniak w okularach, na którego zawsze musimy trąbić. I jeszcze Andreita z warkoczem do pasa – zanim wsiądzie, dostanie obowiązkowego buziaka od mamy, która co dzień odprowadza ją w tym samym dresie.
W drodze powrotnej skład się zmienia. Czasem wsiada Angel o słodkich oczach i niewielkim mózgu, prawie zawodowy kolarz. Daliśmy mu spokój. – Ach, angielski sprawia, że wstępuje we mnie leniuch – mówi bez krępacji. Albo wysoki typ z ośemki w ciemnych okularach. Jesteśmy padnięci, ja czasem przysypiam. – Profe, zrobiłem ci zdjęcie – pokazuje dumny. Trzeba się pilnować.
2. Przychodzi uczeń do nauczyciela
– Zagrasz ze mną w drużynie? Jest mały mundial w szkole. Ty, ja i Laura z jedenastki – uśmiecha się obcięty na grzybka Duvan z szóstej klasy. Sz. nie trzeba powtarzać dwa razy. Będą Wybrzeżem Kości Słoniowej.
Następnego dnia lekcja z szóstką. „On nie umie grać”, „Jest beznadziejny”, „Najgorszy w szkole” – mówią. Sz. jeszcze się nie zraża.
Lekcja z dziewiątką – „Wlejemy wam jak Niemcy Brazylii” – mówią reprezentanci Japonii. Sz. zakłada się z Johnatanem o colę.
Dzień meczu. Na boisko wchodzi niebieska Japonia, najlepszy zespół w szkole. Sz., Duvan i Laura zakładają czerwone koszulki. „Strategia defensywna, pamiętaj Duvan” – Sz. każe mi tłumaczyć. Podekscytowany szóstoklasista wzrok ma rozbiegany. Zaczyna się. – On nie umie podać piłki! Z kim ja gram! – woła zrozpaczony Sz. Jest obroną, atakiem i bramkarzem. Potem następuje seria zwrotów niecenzuralnych – A co on mówi, profe? – pytają się mnie chłopcy z ósemki, którzy międzyczasie próbują zaprosić mnie na lody i kawę po szkole. – Nic, nic.
Wynik: 8:2. Ulubieni uczniowie poklepują Sz. po plecach. Johnatan zadowolony popija colę.
3. Naprzód, siostrzyczko!
W minimundialu biorą też udział inni nauczyciele, a nawet dyrekorka. Na boisko wchodzi polonistka w barwach Argentyny i … siostra zakonna w habicie przed kostkę i czarno-białych adidasach do kompletu. Gra dla Bośni i Hercegowiny. Najpierw broni. Spódnica pomaga jej zasłaniać małą bramkę. Potem przechodzi do ataku. „Vamos, hermanita! Naprzód siostrzyczko!”, „Siostro, gola!” – dopingują ją uczniowie. – Siostra gra lepiej niż ja – szepcze do mnie dyrektorka Ana z uśmiechem.
4. Zgorszenie
Lekcja z siódemką. Uczniowie czytają tekst o atrakcjach Nowego Jorku i odpowiadają na pytania. Nam się nudzi. Sz. pochodzi i mimochodem klepie mnie po pośladku.
Następnego dnia Alejandro, nasz koordynator: – Jedna z uczennic powiedziała, że Sz. dotykał cię wczoraj po pupie. I dodała, że nie czuje się z tym komfortowo – mówi z uśmiechem. Rumienimy się.
5. No kisses!
Juan Diego chodzi do 11 klasy. To ten opanowany manią przytulania. Kiedyś podobno był jak inne dzieci. Ale zachorował na coś w wieku pięciu lat i od tej pory musi przytulać się do wszystkich, których lubi. Ma najlepszy akcent w szkole i zna najwięcej słówek. Na każdej przerwie mówi do nas po angielsku, choć na lekcji nie notuje nic – ani w zeszycie, ani w głowie.
A mówi rzeczy bardzo miłe: “Simon, you are my friend”, “I really appreciate you”, “No matter what, you will always be best English teacher”, “You are so beautiful”. Każe mi się tulić i ściskać kciukiem za policzki – gestem, którym nieznośne ciotki robią to małym brzdącom. Najchętniej by mnie też całował. Ale Sz. mnie ratuje – gra zazdrośnika. – No kisses, no kisses! – macha groźnie palcem. Kiedy nie ma go w pobliżu, pomaga Alejandro: – Uważaj, bo Simon się wścieknie!
6. Biznesman
Chodzi do ośmej klasy. Jest cichy i nieśmiały, ale nie wstydzi się robić bransoletek ze sznurka i koralików. Codziennie na długiej przerwie handluje. Nam też wciska jedną – cena 3 zł. – Kuzynka mnie nauczyła – mówi. Od teraz każdego dnia pokazuje nam nowe wzory. – Na pewno nie chcecie jeszcze jednej? – pyta z nadzieją.
7. Chcę więcej
Angielski nie jest tu priorytetem. Gdy jest wywiadówka, żaden rodzic nie prosi o komentarz o postępach w nauce. Nie martwią się jedynkami. Uczniowie też nie. Wprowadzamy system motywacyjny – plusy i minusy za braki lub dobrze wykonane zadanie, cotygodniowe kartkóweczki, by w końcu zaczęli się choć trochę uczyć. Na niewielu to działa, przynajmniej na razie. Nie spodziewamy się rewolucji w dwa miesiące. Jednak czasem opór materii nas dobija i wtedy po polsku wypuszczamy z siebie zbitki frustracji.
Ale zgłasza się do nas Alicia: – Chciałabym więcej rozmawiać, poszerzyć słownictwo – mówi. I Jessica. Umawiamy się na dodatkowe, darmowe lekcje. Jest radość, że komuś się w końcu chce.
8. Pachnące brudasy
Już po lekcjach. Jak zwykle czekamy, aż najmłodszych odbiorą rodzice i większość najstarszych się ulotni. Potem pojedziemy na obiad do dyrektorki. Co zjemy – dowiecie się za chwilę. Podchodzi grupka dziewczyn z jedenastki, najstarsze w szkole. W tym roku pójdą na uniwesytet.
– Nie braliście dziś prysznica, prawda? – pyta Alicia, jedna z najlepszych z angielskiego.
Zdziwienie.
– Bo przecież Europejczycy codziennie się nie kąpią. Dlatego Francuzi wymyślili perfumy – tłumaczy Jessica.
9. Groszek
A na obiad: groszek i kukurydza z puszki z tuńczykiem, jajkiem i majonezem, do tego zestaw obowiązkowy – smażony banan, ryż bez sosu i ziemniaki w soli. Albo: kurczak duszony z groszkiem i marchewką z puszki. Albo: wołowina duszona z marchewką i groszkiem (trzeba dodawać, że z puszki?). Ewentualnie: zupa ziemniaczana z kurczakiem i ….. sami wiecie czym.
Jemy wszystko. Oprócz: gotowanej lub smażonej marchewki (Sz. i M.), kukurydzy z puszki (Sz.) i groszku z puszki (Sz. i M.).
Smacznego!