BiteInto Americas

Jedziemy na wojnę, czyli polowanie na Templariuszy

W stanie Michoacan tworzą się kolejne oddziały autodefensas, które walczą z kartelami narkotykowymi i policją rządową.

W stanie Michoacan tworzą się kolejne oddziały autodefensas, które walczą z kartelami narkotykowymi i policją rządową.

Od kilku dni tematem numer jeden w Meksyku są wydarzenia w stanie Michoacan, cztery godziny jazdy ze stolicy. Przed rokiem farmerzy zorganizowali oddziały policji obywatelskiej, by walczyć z miejscowym gangiem Templariuszy. W połowie stycznia w okolicy zrobiło się całkiem niebezpiecznie.

P1000859 P1000831 P1000895P1000838

– Zabraliście ze sobą kamizelki kuloodporne? – pytają nas w redakcji jednego z dzienników w Morelii, stolicy stanu. Miejscowy dziennikarz zaprosił nas do wspólnego objazdu po okolicy, by porozmawiać z ludźmi z barykad. Jeździmy przez cały dzień, od barykady do barykady.

Farmerzy zebrali broń i samochody, blokują wjazdy do miasteczek. Oficjalnie występują przeciwko kartelowi Templariuszy, który powstał na fundamentach zlikwidowanego gangu La Familia Michoacana. Templariusze nawiązują do wypraw krzyżowych, a ich symbolem jest miecz, którego używał ich dawny lider Nazario Moreno „Szalony”, złapany przez policję cztery lata temu.

Członkowie kartelu zaczęli porywać i mordować ludzi, wymuszać haracze. – Każdy, kto miał pieniądze znajdował się na ich liście – opowiada Estanislao Beltran, jeden z założycieli autodefensas. Ma długą brodę, dlatego jest nazywany przez miejscowych „Papa Smerfem”. Jeździ po okolicznych barykadach i prezentuje miecz odebrany Templariuszom. To świetny sposób na zmotywowanie powstańców.

– Miarka się przebrała, gdy półtora miesiąca temu porwali moją kuzynkę. Pracowała w siedzibie urzędu miasta w Buena Vista. Zwinęli ją, gdy pojechała z wizytą do teściów do Apatzingan. Żadnej wiadomości. Na pewno już nie żyje – mówi 28-letni Manuel Magana, hodowca krów.

Stanął na barykadzie w Antunez. Odwiedzamy kilka barykad, powstańcy opowiadają o strzelaninach, każdego z nich dosięgły macki kartelu. Niektórym porwano członków rodziny, inni musieli płacić haracze. Autodefensas zakrywają twarze, nie chcą rozmawiać, ale prezent w postaci polskiej wódki rozwiązuje języki.

Hermegildo Estrada, szef grupy, stoi na barykadzie w czapce z daszkiem w moro i wojskowych butach: – Mojego brata porwali, kiedy pracował na polu trzciny cukrowej. Uciekł, ale innym się nie udało. Jestem tu z jego powodu. Walczymy o wolność dla wszystkich, by nie było już więcej porwań i egzekucji.

Alejandro: – Zaczynaliśmy od broni strzeleckiej, którą ma większość rancheros. Kolejne przejmowaliśmy od zatrzymanych narcotraficantes.

Autodefensas mają wsparcie mieszkańców. Kobiety z okolicznych rancz przynoszą obiady na barykady. Wszyscy mają już dość działalności karteli. – Nie chcieli haraczu, ale wyrzucili mnie z domu, który wynajmowałam. Właściciel mieszka w USA, powiedzieli, że zajęli go za długi, ale to nieprawda. Dzięki autodefensas czujemy się dość bezpieczni. Powinny się pojawić dużo wcześniej. To najlepsze, co mogło się przytrafić Michoacan. Kto ich krytykuje, bardzo się myli – podkreśla Maria Aguilar, właścicielka restauracji.

Autodefensas mają jeden problem: ich działań nie popiera rząd. Władze nie akceptują używania ostrej amunicji. Dlatego do miasteczek wjechały oddziały policji federalnej i wojska. Doszło do strzelaniny, przypadkowo rannych zostało kilka osób.

Papa Smerf: – Chcemy współpracować z policją, ostatnio lepiej nam to wychodzi. Zgadzamy się, by autodefensas weszły w struktury policji, jak zaproponował rząd, ale najpierw musimy oczyścić stan z templariuszy. Wtedy ci, którzy będą chcieli, wstąpią do policji. Ale my nie szukamy pracy, tylko wolności.

Na koniec rzecznik prasowy Autodefensas z Michoacan prezentuje mapę okolicy. Na pomarańczowo tereny, z których udało się wyrzucić Templariuszy.

P1010024 P1010021 P1000968 P1000953

x Close

Like Us On Facebook